Okołogrójeckie łupienie skrzynek część (już nie wiem która :)) w towarzystwie Pen-y-Cat.
Nic nie zapowiadało horroru w jakim przyszło mi się znaleźć. Ale od początku. Najpierw skręciliśmy w leśną ścieżkę ale czytając opis przezorni cofnąłem się do auta po gumowce. W tym czasie Pen doszła do końca tejże leśnej drogi i wracała już. Kiedy się spotkaliśmy stwierdziła, że dalej jest łąką i KOŃ :O i przejść się nie da. W czasie powtoru do frogi z której skręciliśmy do tej przecinki dobiegł nas dziecięcy głos, że jesteśmy na terenie prywatnym i mamy się stąd wynosić, ossssochozzi ? Żadnej tabliczki nie zauważyliśmy. No nic podążamy sobie wzdłuż płotu, przez jeżyny i inne badziewie raniące nam nogi gdy nagle naszym oczom ukazuje się przerażający widok. Jak okiem sięgnąć pokrzywy i inne badziewie wielkością przewyższającą nas. No cóż, z racji moich fobii (Pen wie) i zrobiła to z premedytacją musiałem założyć owe kaloszki i jak czołg torować drogę przez nieużytek. W międzyczasie zaczepiła nas właścicielka ochydnej rezydencji i z pretensją w głosie dziwiła się dlaczego brniemy zdesperowani przy jej płocie. Kiedy jej wyjaśniliśmy odwróciła się i z drwiną powiedziała, że zna skrót, wr.... W końcu dotarliśmy do skrzynki wpisaliśmy się pod pozdrowieniami Werrony i ruszyliśmy nazad. W międzyczasie ocknąłem się z zamyślenia i przypomniałem sobie, że zostawiłem Gipesa i dalej przez krzaczory. W międyczasie KOŃ z dużym zainteresowaniem moją osobą i przywalankami przez ogrodzenie próbował się ze mną zaprzyjaźnić. RUBI !!!!! Dorwę...
Pictures for this log entry:Tak samo wyglądały nasze nogi.