Moja przygoda zaczęła się od pięcio kilometrowej jazdy pod górę rowerem, w związku z czym gdy do chatki dotarłem i znalazłem wpis, jedyne na co starczyło mi siły to powrót. Po kesza pojechałem następnego dnia, jednak fauna, flora z pomocą błota podjęły się najwyrażniej próby powstrzymania mnie przed dotarciem do celu. Gdy tylko wyjechałem z okoli cznej wsi na drodze zaczęły kałuże, które po krótkim czasie zmieniły się w bajora zajmujące całą powierzchnie drogi. zamieniając łatwą jazdę w koszmarną wędrówkę. Lecz na tym moja przygoda się nie skończyła. Roje wygłodniałych komarów widząc bezbronnego keszera z rowerem rzuciły się na mnie z podwójną zaciekłością. i taki stan rzeczy trwał przez parę długich kilometrów. wreszcie 500 metrów od kesza droga utwardziła się. Jednak nie był to koniec. Przez bitą godzinę szukałem kesza, poniewarz mylnie zinterpretowałem panią O. I wreszcie gdy doszedłem o co chodziło autorce, wkroczyłem po pas w pokrzywy. wpisałem się i ruszyłem dalej. Ale wciąż nie był to koniec. po kilometrze dętka dostała klaustrofobii i wyskoczyła na zewnątrz. Nie mając odpowiednich narzędzi nie byłem w stanie jej naprawić więc ruszyłem w drogę powrotną. Po godzinie marszu w słońcu spotkałem grupę rowerzystów z dziecmi. Pomogli mi z kołem więc mogłem ruszyć w dalszą drogę, i to w takim towarzystwie. Daję gwiazdę za pomysł. Dzięki