Jaka piękna katastrofa...
Udaliśmy się dzisiaj całą rodziną w miejsce, które według nas miało być miejscem ukrycia kesza. Po drodze Majka strzelała piętrowe fochy, zaś uwienczeniem fochów było ciśnięcie ukochanej czapki do pobliskiego cieku wodnego (czapki nie udało się odzyskać).
Kesza oczywiście nie znaleźliśmy, chyba po prostu wymyśliliśmy źle. Obecnie liżemy rany i topimy gorycz porażki w alkoholu. :>