Finalnie okazało się, że do właściwego "pomieszczenia" wszedłem z Nati na samym początku, ale nieświadomi wszystkiego zrobiliśmy tam tylko zdjęcie i zaczęliśmy szukać drugiej połowy ekipy, która zaatakowała obiekt z innej strony. Po kilkunastu minutach myślenia i zwiedzania doszło do nas, że przy keszu już byliśmy.
Mając kesza w dłoni historia niby układa się w całość, ale jakoś nie zauważyliśmy żadnej liczby przy graffiti... Po prostu sprawdzaliśmy miejscówki po kolei. Dziękuję za pokazanie tego miejsca.