Nie mogliśmy odpuścić pierwszej skrzyneczki założonej przez nasze keszowe dzieci.
Podchodziliśmy od znaku, ale stojącego przy niewłaściwej ulicy, więc nie dość, że GPS był potrzebny, to jeszcze musieliśmy gdzieniegdzie przedzierać się na przełaj. Ale za to skrzynka wypasiona jak niezły tucznik.
OUT: certyfikat pierwszego znalazcy (bezczelnie uznaliśmy, że się nam należy)
IN: masażysta w pudełku