Hello,
Kesz jak kesz (chodzi o ukrycie), ale miejscówka ... Rewelacja ! Dzięki uprzejmości pracowników gorzelni mogliśmy zwiedzić ją od A do Z. Fachowo zapoznano nas z procesem produkcyjnym, pokazano stara maszynę parową, super dokładne liczniki "wydajności procesu" i najważniejsze - wyleczono z kataru chyba do końca życia. Sztachnęliśmy się zapachami z dwóch różnych etapów. Pierwszy (prawie ostatni) bardziej przypominający wino owocowe, ten drugi (pierwszy w obróbce) to zacier, wściekły i usiłujący wyskoczyć z kadzi. Jak walnął w nozdrza, to nie było wiadomo, czy mamy jeszcze jakiś nabłonek w drogach oddechowych, czy też uległ biodegradacji
Ten zapach towarzyszył nam do końca dzisiejszych poszukiwań. Oczywiście, widzieliśmy też spirytus w najczystszej formie - w rurce za tajemną szybką, opieczętowaną masą plomb. W końcu nie po to akcyza idzie od przyszłego roku w górę, by produkt spylał na boki
Pzdr, Wojtek