W tym roku Mikołaj zabrał się za testowanie świątecznych potraw już na początku grudnia. I jakoś tak wyszło, że doprowadzenie menu do perfekcji wymagało kilkunastu wieczerzy próbnych. Problem pojawił się dzień przed wigilią, kiedy okazało się że czerwony kostium zrobił się trochę ciasny... Po tym jak stanął na wagę i rozległ się brzdęk wskazówki wylatującej poza skalę, nieco się zmartwił. "Ehh... Jak ja się teraz przecisnę przez komin?" - załamał się. "Ha ha ha! A co to za czerwona bambaryła?" - śmiały się z niego elfy kiedy go zobaczyły. Wkrótce jednak, widząc jak przybity jest starzec postanowiły coś zaradzić. "Nie martw się Mikołaju, musisz po prostu poćwiczyć wciąganie brzucha" - powiedziały. "Tylko lepiej zacznij od czegoś szerszego niż typowy komin!".
A więc Mikołaj zaczął się rozglądać za czymś łatwym na początek, za jakimś kominem o niskim poziomie trudności i na uboczu, tak żeby w razie problemów nie doszło do publicznej kompromitacji. I tak padło na stary komin ceglarni Mielochów. Podleciał więc po zmroku saniami nad komin, zaciągnał ręczny, zarzucił worek z prezentami na plecy i wciągając brzuch jak umiał najlepiej, dał nura do wielkiej murowanej rury. Niestety, pech chciał, że komin był dawno nie czyszczony, przez co Mikołaj lekko nie doszacował wewnętrznej średnicy. Biedak utknął gdzieś w połowie i sapał dyndając nogami. Na szczęście udało mu się dosięgnąć w kieszeni telefon i zadzwonić po pomoc. Wkrótce koło sań elfy zaparkowały swój latający dźwig i rozpoczęła się akcja ratwonicza. Nie było łatwo ale w końcu naprężony łańcuch dostarczył tak dużej siły, że Mikołaj nagle wystrzelił z komina jak z armaty, a po lesie rozniósł się donośny odgłos odkorkowanej butelki szampana.
Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, a Mikołaj odlatując na biegun postanowił, że przed następną próbą chyba będzie musiał przymierzyć gorset. Nie zauważył jednak, że w trakcie tego całego zamieszania coś wypadło z worka z prezentami i niepostrzerzenie poturlało się na współrzędne...