Są nawet tacy, co chcieliby tu się znaleźć.
Ale to unikalne miejsce, które każdy chciałby opuścić ... żywy. Krzyż na ścianie był ostatnią nadzieją dla nieszczęśników, leżących na twardym stole z rozkrzyżowanymi na podpórkach (i mocno przywiązanymi) ramionami. W czasach gdy utworzono szpital, anestezja opierała się na maskach eterowych/chloroformowych, nie zawsze skutecznie usypiających pacjentów tak, by komfortowo wykonać operację. Epoka intubacji i znieczuleń dożylnych dopiero miała nadejść. Tymczasem ofiara ówczesnego systemu ochrony zdrowia wodziła błędnym wzrokiem po ścianach, w majakach widząc nad sobą kornet siostry zakonnej i krzyż. Nadzieja tliła się w resztkach gasnącej świadomości, uciec już nie było jak ...
Puknięcia w czoło wbijały się w mózg niczym ćwieki w więźbę dachową, rozrywały nerwy na strzępy. Niepokój narastał, powieki były zbyt ciężkie, by się otworzyć. Do gardła pchały się wymioty, płuca nie mogły się zaciągnąć, ręce nie chciały się unieść. Ból za kotarką parzył niczym ogień. Co się dzieje, gdzie jestem? Nie żyję, trafiłem do piekła? ...
W przebłysku światła ofiara widziała zamazaną twarz lekarza i siostry zakonnej, do uszu docierał niezrozumiały bełkot. Spojrzenie w bok - krzyż na ścianie pływał na wszystkie strony. Rzygnięcie rozjaśniło zmysły, powoli wzrok się wyostrzał, wracało czucie, słowa stały się zrozumiałe. Raz jeszcze spojrzenie na krzyż - był na swoim miejscu, już nie latał. Ból towarzyszący szarpnięciu przy przełożeniu na wózek skutecznie odpowiedział na pytanie. Tak, żyję, nadzieja umiera ostatnia ...
O skrzynce: Tam gdzie okna na wolny świat, takie małe co wetknięte.