Była pierwsza połowa lat 90-tych. Kraj przechodził bolesną transformację z centralnie sterowanej gospodarki socjalistycznej na wolnorynkową gospodarkę kapitalistyczną. Wszyscy w okolicy płakali nad losem tysięcy masowo zwalnianych prządek z zamykanych łódzkich przędzalni. Przemysł bawełniany padał.
Jednak przemiany dotyczyły też maleńkich Państwowych Gospodarstw Rybackich utrzymujących się ze sprzedaży karpia na Boże Narodzenie a reszta roku w takich miejscach upływała w błogim spokoju. Takie miejsca umierały po cichu.
Bardzo maleńki PGRyb w Rogowie składał się z dyrektora i trzech robotników. Robotnicy będący bez przerwy w stanie upojenia produktami miejscowych stodół nawet nie zauważyli zachodzących zmian. Jednak dyrektor doskonale zrozumiał swoją sytuację kiedy odebrał krótki telegram z Ministerstwa Gospodarki Wodnej o zakończeniu działalności PGRyb w Rogowie. Nadszedł czas pożegnać się z przytulnym domkiem nad stawem.
Jednak dyrektor nie tracił do końca nadzieii. Pomyślał sobie
- Kto wie ile potrwa ten kapitalizm? A może niedługo się zawali? A wtedy trzeba będzie odnowić stare znajomości.
Wiedział dyrektor doskonale jak takie znajomości się odnawia. Dobry samogon we wsi zawsze się znajdzie ale o dobre ogórki na zagrychę może być już trudno. Ukrył więc najlepszy garnitur i ostatni kamionkowy słój własnych ogórków,.po czym nieoglądając się ruszył w świat...
Niestety. Los sprawił, że w tym czasie jednym z robotników był Marian, a że samogon wyssał on z mlekiem matki to jego umysł nie był zaćmiony aż tak jak pozostałych dwóch robotników PGRyb. Ukryty za wychodkiem podejrzał miejsce ukrycia słoika i zaraz po odejściu dyrektora zakradł się do schowka. W samotności i z rozkoszą wypił ćwiartkę najpodlejszej siwuchy zajadając się pysznymi ogórkami. Potem przymierzył garnitur, który wisiał na nim jak szmata na strachu na wróble więc cisnął go ze złością i też ruszył szukać szczęścia gdzie indziej.
Jednak zamroczony alkoholem nie zauważył Marian, że w słoju zostało coś jeszcze...