Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
Jak Marian majtki na Burano kupował - OP9G9R
Właściciel: night_time
Ta skrzynka należy do GeoŚcieżki!
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: m n.p.m.
 Województwo: Włochy > Veneto
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Mikro
Status: Gotowa do szukania
Data ukrycia: 16-11-2021
Data utworzenia: 01-12-2021
Data opublikowania: 01-12-2021
Ostatnio zmodyfikowano: 01-12-2021
4x znaleziona
1x nieznaleziona
1 komentarze
watchers 2 obserwatorów
33 odwiedzających
1 x oceniona
Oceniona jako: b.d.
1 x rekomendowana
Skrzynka rekomendowana przez: ronja
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Dostępna w określonych godzinach lub płatna  Można zabrać dzieci  Weź coś do pisania  Umiejscowiona na łonie natury, lasy, góry itp  Miejsce historyczne  Dostępna tylko pieszo 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL
 
Wyszło, jak wyszło.  Ale od początku:

      Marian znany jest z wielu zalet, wad, przywar, przymiotów i … innych elementów, składających się na jego zajefajny koloryt. Historie krążą o nim niezwykłe, co akurat nie powinno już nikogo zaskakiwać. Czego to o nim nie pisano i opowiadano? Mniej zorientowani – doczytają, ci bardziej - wiedzą, że spodziewać się można wszystkiego :)
      Marianowi buzia się sama roześmiała, gdy zobaczył last minute do Wenecji. Taniocha – pomyślał – pasuje jak nic! COVID srowid – powiedział w myślach, kwitek załatwi mu wnuczek Stefana. Mało kto wie, że Marian od lat miał marzenie. Skrywał je tak głęboko, że nawet Stefan nie zorientował się, gdy pewnego razu przyłapał kumpla za stodołą, szybko podciągającego jakieś sznurki na zadku. Skąd miał wiedzieć, że to słynne stringi rodem z Koniakowa, takie nasze, przaśne, z białego (umówmy się, że taki kiedyś był) kordonka. Marian śnił po nocach o bardzo ekskluzywnych – tych z Burano, prawdziwym Ferrari wśród stringów, z najlepszej szkoły koronkarskiej, lekkich jak tiul, aksamitnie muskających skórę, przy delikatnym podciąganiu stawiających mieszki włosowe na sztorc i przyprawiających o finezyjne wręcz dreszczyki. Na samą myśl szalał z podniecenia. Oferta biura podróży ustawiła go w pozycji „teraz albo nigdy”. Zarezerwował wyjazd, w poszukiwaniu gotówki przekopał wszystkie zakamarki i kieszenie (nie tylko swoje, bo i pasażerów komunikacji miejskiej oraz bywalców pobliskiego targowiska). Wreszcie miał kapitał i nieodległą wizję luksusu.
      Droga do Włoch upłynęła w radosnej atmosferze. Na granicach nikt ich nie sprawdzał, bo samo otwarcie drzwi autokaru przyprawiało kontrolujących o odruch wymiotny. Co jak co, ale nasi mają wprawę w tworzeniu atmosfery na wycieczkach ;)  Przewodniczką była młoda studentka italianistyki. Co ona mogła wiedzieć o życiu? Niech się cieszy, że kierowca często stawał na MOP-ach, dzięki temu mózg jej nie obrzękł. Program w Wenecji był ciekawy dla wąskiej grupki emerytów. Reszta skupiała się na włóczeniu i szukaniu lokalnych sklepów spożywczych dla pracujących, gdzie tanio można było nabyć miejscowe produkty, nieudolnie naśladujące królujący wszędzie Aperol. Tylko Marian pilnie studiował rozkłady jazdy vaporetto, chcąc jak najszybciej dostać się na Burano. Wkuty był, bo tyle kasy poszło na trzydniowy bilet komunikacyjny (ta młoda cizia się uparła, że tak będzie najlepiej) i finanse lekko się skurczyły. Chciał tu coś skubnąć, szybko jednak zrezygnował. Miejscowi kieszonkowcy poznali fachowca i kulturalnie pokazali, co mają za paskami. Marian wiedział, że nie ma co startować i odpuścił. Nic z tych rozkładowych szlaczków nie rozumiał, podobnie jak i z włoskiego. Coś mu w sercu podpowiedziało, że ta filigranowa Włoszka, gapiąca się bezczelnie na wystrojonego Mariana, jest przeznaczeniem. Polazł za nią na łajbę. Bujało przyjemnie. Za oknem śmignęła motorówka z trumną na pace. Co jest do diabła? Karawan? – zastanawiał się. Obraz mu się ułożył do kupy, gdy przybijali do przystanku koło cmentarza. Właśnie taszczono trumnę za bramę. Płynął dalej, z chwilą niepewności na Murano. Murano, Burano – łatwo się walnąć w tych literach, szczególnie na trzeźwo – w końcu płynął do ekskluzywnych sklepów, więc nie wypadało walić bimbrem jak bazyliszek. Kątem oka filował na dziewczynę, nie dawała mu spokoju. Gdy zbierała się do wysiadania wytężył zmysły. Wreszcie dostrzegł tablicę – Burano – cel i przeznaczenie. Serce skoczyło mu w klacie, w oczach pociemniało. W pierwszym odruchu pomyślał, że zawał (a to tylko zwykła reakcja wegetatywna po przechlaniu, dodatkowo związana z nagłym podniesieniem się i spadkiem ciśnienia ortostatycznego). Morska bryza przywróciła mu świadomość. Jeszcze chwila i postawił swe stopy w koronkarskim raju, był blisko nirwany.
      Kolorowe domki zaprzątnęły mu uwagę na tyle, że ani się zorientował, a dziewczyny już nie było. No szkoda – pomyślał - gacie ważniejsze. Uroda miejsca sprawiła, że poczuł się tak jakoś radośniej, pozytywnie spojrzał na świat. Niespiesznym krokiem ruszył na uliczki, biegnące wzdłuż kanałów. Żyją tu sobie dobrze, skubani - z lekką zazdrością patrzył na miejscowych, siedzących przed knajpkami, popijających i podjadających miejscowe specjały. Też by tak chciał, ale okrojona już kasa musiała wystarczyć na realizację jego marzenia. W duszy widział już stringi na swoim ciele. Niewidzialne spazmy przebiegały od karku wzdłuż kręgosłupa do miejsca, gdzie plecy traciły swą szlachetną nazwę, a potem delikatnie niżej, ale jest przed 22-ą, a i dzieci mogą później czytać opis. Zebrał się w sobie, otrząsnął z wizji i sfokusował na celu. Sklepów co nie miara, w wielu wyczuł taniochę z Chin, sprzedawaną jako miejscowy wyrób. Naczytał się troszkę i był ostrożny. Przez przypadek trafił na muzeum koronek. Odżałował drobne na bilet (przypadkowo znalezione na pustym stoliczku koło knajpki) i po chwili dostojnie kroczył między eksponatami. Czuł, że jego wiedza rośnie. Obszedł wszystko, dokładnie zapamiętując niuanse wzorów. Dobrze sobie myślał, że można dać się nabrać, jak pierwszy lepszy turysta. Prawie zatracił się w emocjach buzujących w mózgu. Cudem przypomniał sobie słowa przewodniczki, że Włosi celebrują chwile wolne gdzieś w okolicach obiadu i wszystko wtedy jest pozamykane. Opuścił muzeum i niczym indiański tropiciel ponownie zanurzył się w uliczki Burano. Szedł jak łowca, rozważnie szukając ofiary. Omijał zapraszających go sklepikarzy, bokiem brał grupki turystów, kłębiących się przed wejściami. Systematycznie patrolował obszar i nagle …
      Mały sklepik wręcz mówił „wejdź, nie pożałujesz, jam twym przeznaczeniem”. Marian nie wierzył, wziął głęboki oddech, podszedł do okna. Omal nie wykitował, było blisko, dosłownie o kłak. Na smukłym modelu bielały jego wymarzone stringi, wykonane pewnie (albo na bank) ręką miejscowej mistrzyni. Subtelność morskiej piany (legenda musiała być prawdziwa, syreny w końcu się na tym znają), muskana dyskretnym światłem delikatność wzoru, cienkie sploty na niewielkim skrawku materiału mówiły razem „bierz mnie”. Marian jak foka za śledziem wkroczył do środka i stanął wryty – toż przecież ta mała Włoszka, która go zaprowadziła na statek! Zabuzowało w nim, niczym koła Wartburga na letnich oponach, na ośnieżonej drodze gminnej pod Łodzią. Musiała być syreną, bez dwóch zdań. Nie myślał trzeźwo, odpływał za nią bezwolnie. Słyszał wabiący śpiew, oplatający kosmykami tonów jego uszy, może nawet delikatnie unosił się już nad podłogą. Wiotczał niebezpiecznie, jak nie on (dobrze, że zwieracze jeszcze trzymały). Zawładnęła nim całkowicie, był przekonany, że słyszy ryk niebezpiecznych fal, przez które chce go przeprowadzić do krainy wiecznego szczęścia. Coś się jednak nie zgrywało z tym sielskim wyobrażeniem. Ryk przybrał na sile i w błonę bębenkową wbiło się Marianowi przeciągłe „Soffiija”, z tym nieznośnym akcentem między „f” a „i”. Czar prysł, w drzwiach stała typowa włoska Mamma, w fartuchu upaćkanym mąką i z wałkiem w ręku. Marian znał takie i wiedział, że bawół afrykański to przy nich cienki koleś. Odruchowo cofnął się przezornie w stronę wystawki – dobrze kalkulował, nikt normalny nie będzie walił na oślep po koronkach i szkle. Z wyostrzoną uwagą, ale i z zaciekawieniem obserwował odprawiający się przed nim cyrk. Wszystko się gotowało, tygiel by nie starczył. Te gesty, ta niezrozumiała mowa, a właściwie obustronny wrzask, ten taniec na małej przestrzeni, wypełnionej cennymi fantami. Teatr, czy przedsionek Mordoru? Z głębi domu wylazła babka (chyba?), druga kobieta (siostra cudownej syreny?) i jakiś dzieciak. Babka skrzeczała, co dokładnie współgrało z czarnym ubiorem i koronkową chustą, spod której widać było ostre rysy i wielgachnie długi chudy nos. Czarownica jak z bajek, tylko miotłę jej dać i pofrunie (o ile nie przywali deklem w futrynę). Dzieciak był osmarkany, na oko z 5 lat, w śmiesznych krótkich spodenkach i półbucikach (nawet Sebixy w kraju nie ubierają tak swoich kaszojadów). W Poznaniu wsadziliby mu na łeb berecik i przybili gwoździkiem, żeby wiatr nie zerwał :)  Kobieta zaś miała w sobie coś niepokojącego. Marian gotów był powiedzieć, że to PMS (pamiętał skrót z jakiegoś babskiego pisemka na dworcu w Kutnie, kojarzył mu się boleśnie), więc tylko uśmiechał się do niej z należnym uszanowaniem. Chyba go olewała, bo jeszcze żył. Wir zdarzeń jakimś trafem go omijał, bo panie zajęły się sobą. Najchętniej szybko by skłusował te stringi i zwiał. Jak strzała powstrzymał go przebłysk zdrowego rozumu, że jest na wyspie i nigdzie nie zwieje. Z trudem powstrzymał się od sięgnięcia po stringi, te jedyne, cenniejsze niż wszystkie inne (a już szczególnie te nie najbielsze z Koniakowa). Uśmiechnął się do gnojka i jakby niebo się rozstąpiło, a serafiny pierdnęły miłością. Nagle harmider ustał, babka klapnęła na fotelu (karetka tu chyba za szybko nie dojedzie?), młoda kobieta cofnęła szczękę i rozluźniła rysy, a Mamma coś wrzasnęła i pognała w głąb domu. Czuć było lekki swąd spalenizny. Wnet jednak przyleciała. Spojrzała na wszystkich jak krogulec, ręką pokazała Marianowi, gdzie ma się subtelnie oddalić. Bezwolnie (a może przezornie?) wyszedł na uliczkę. Rozejrzał się – na szczęście było pusto. Pewnie co chwila mają tu podobny cyrk i nikogo już nie wzrusza darcie pysków o byle co. Odetchnął z ulgą, zaraz jednak dotarła do niego porażka. Stanął przed wystawą raz jeszcze i wyostrzył wzrok. Spojrzał, wziął głęboki oddech, cofnął się o krok i wypuścił powietrze. Ponownie zbliżył nos do szyby i zaklął w duchu. Stringi kosztowały tyle, że musiałby obrobić bank watykański i skarbiec mafii (albo w odwrotnej kolejności, bo w sumie różnica żadna). Nie był przygotowany finansowo na taki wydatek, źle to wykalkulował. Usprawiedliwiał się, że to różne systemy walutowe, a klasyk przecież mówił, że zasadniczo nie należy ich myślowo mieszać i być Pewexami. Marian był sobą, mimo że obdarty z marzeń.
      Już miał się zbierać, gdy otworzyły się drzwi – wyszła ona, jego filigranowa czarnulka. Jedną ręką trzymała tego małego glonojada, drugą podała Marianowi. Poszli tak razem nad kanał, mostkiem przeszli na sąsiednią wysepkę. W sercu Mariana przybierała niewypowiedziana siła, tliła się racjonalistyczna nadzieja, że dzień skończy się jakimś happy endem. Weszli do małego parczku koło starej dzwonnicy. Był tu plac zabaw, który całkowicie pochłonął dzieciaka. Jeszcze chwila i Marian zdążył tylko pogonić gołębie, by nie gapiły się na moment, gdy Sofia przekazywała mu międzynarodowy znak szczęścia z mocą ajurwedyjskiej Ashwagandhy. Czas stanął (nie tylko), wszystko inne przestało mieć znaczenie. Błogość spłynęła na oboje, scalili się w jedność. Teraźniejszość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, płynęli w przestworzach poza granice doznań zmysłowych. Wrzask przerwał ten rejs - gnojek z nudów wlazł do szopy i rozwalił sobie dziób grabiami. W pośpiechu odrywali się od siebie, prawie w biegu, bo ryk było pewnie słychać na Burano. A wiadomo: jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Dziewięć miesięcy później ryk rozdarł spokojny poranek w mieścinie. Nikt wtedy nie przypuszczał, że Mariano przerośnie ojca, ale to już inna historia.

I tak to Marian koronkowe stringi na Burano kupował.
 
Kesz dostępny:
- od 01 kwietnia do 30 września - w godzinach 7:00-20:30
- od 01 października do 31 marca - w godzinach 8:00-18:30
Zasady reaktywacji Reaktywacja jest możliwa tylko po bezpośrednim kontakcie z autorem/właścicielem skrzynki
Przeczytaj więcej o reaktywacji skrzynek TUTAJ
Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Obrazki/zdjęcia
spoiler
Wpisy do logu: znaleziona 4x nieznaleziona 1x komentarz 1x Obrazki/zdjęcia 1x Wszystkie wpisy Galeria