Sambor wstał, zarzucił na plecy tobołek i wyszedł z gospody. Dosiadł konia i żwawo powędrowali. Rozmyślał o historii, jaka opowiedzieli mu kompani, którzy towarzyszyli mu przy stole w gospodzie. Opowiadali, jak lat temu może dziesięć, na ich okolicę spadła plaga straszliwa, bezlitosny pomór. Zabrała ze sobą ponad połowę ludności. Dzieci, księdza, bakałarza, zwykłych chłopów i ich żony a nawet szynkarza. Oszczędziła młynarza, ale dla żony jego i córki nie miała litości. Każdej rodzinie kogoś odebrała. Ludzie bali się wychodzić z domostw, a pola stały odłogiem. Codziennie słychać było lamenty. Za wsią, na rozstaju dróg chowano ofiary morowego powietrza. Gdy zaraza odeszła, pozostali przy życiu mieszkańcy, postawili przed cmentarzem kolumnę, aby upamiętnić tych, którzy przeszli do lepszego świata. Sambor wyrwał się z zamyślenia. Chyba właśnie mijał kolumnę morową... Popędził konia, bo choć choroba przeszła 10 lat temu, to i tak poczuł się nieswojo, mijając to miejsce...
Kesz:
Mały pojemnik PET beznadziejnie ukryty, ale za to trzeba będzie pewnie pokonać morze pokrzyw, żeby tak lekko nie było.