Między dworem (dziś Dobrzyniewo Fabryczne), a ziemią kościelną (Dobrzyniewo Kościelne) w 1560r. wymierzono 144 morgi ziemi dla ogrodników, którzy mieli pracować przy dworze. Każdy ogrodnik miał płacić czynsz 22 groszy od ogrodu. Stawki czynszu się zmieniały, czasami nawet na korzyść ogrodników, natomiast wciąż rosły obowiązki pańszczyźniane. Po latach zdecydowano się szukać sprawiedliwości. Skargi do sądu referendarskiego nie przynosiły skutków, a był to czas niepokojów kozackich na Ukrainie. Ich echo dotarło i tutaj. Jakaś część poddanych zbiegła na Ukrainę, tych którzy pozostali starano się trzymać w ryzach poprzez coraz większe represje. Oliwy do ognia dolewał proboszcz Wądołowski, który też złożył skargę na poddanych dworu do starościny knyszyńskiej, Katarzyny Zamoyskiej o brak zaległych opłat. W 1639r. doszło do rozprawy sądowej w której potwierdzono prawa proboszcza do ściągania opłat, tyle że ten przynajmniej zrzekł się tych zaległych. Pamiętacie taką scenę z którejś polskiej komedii: pani oprowadza wycieczkę szkolną po muzeum (szkła?) i pokazując kolejne eksponaty przekazywała „z takiej butelki dziedzic rozpijał chłopów”. Jest w tym echo prawdziwej sytuacji. Jedną z powinności pańszczyźnianych był obowiązek zakupu określonej ilości gorzałki w karczmie należącej do pana. Nikogo nie obchodziło co chłop zrobi z wódką, mógł ja wylać, ale musiał ją kupić. A jak się kupiło to żal wylać. Było to jedno z najbardziej znienawidzonych praw.
Zapaść wsi nastąpiła w czasie potopu szwedzkiego, kiedy to został tylko jeden człowiek, uprawiający dwa ogrody. Po tym okresie życie zaczęło wracać do wsi Ogrodniki. Oczywiście zdarzały się okresy lepsze i gorsze, ale już nigdy nie doszło do takiej sytuacji by został jeden gospodarz. Świadectwem dawniejszych czasów jest stary cmentarz na który natknąłem się przypadkowo przejeżdżając przez wieś. Nie umiem o nim wiele powiedzieć, ale miejsce wydało mi „akuratne” pod kesza.
Kesz to mała tubka po kleju.