Ostatni przystanek - droga niewinnych istnień do śmierci, której historia częściowo została zatarta przez upływ czasu, a ostatnio przez modernizację drogi Małkinia - Siedlce. Dawniejsza linia kolejowa została zlikwidowana, w jej miejsce wybudowana odcinek solidnej aswaltowej trasy w kierunku Kosowa Lackiego.
Miejsce, które chciałbym pokazać to nie istniejąca już bocznica kolejowa prowadząca do obozu zagłady. Jej początek miał miejsce już na nieistniejącym dworcu kolejowym w Treblince
Ta ziemia skrywa tajemnice, które jeszcze kilka lat temu były opowiadane przez żyjących mieszkańców okolicy. Żyjących i pamiętających pozostała już garstka. Ciśnie się na usta wiele słów, myśli przeplatają się w szybkim tempie, historia przykra, pełna ludzkiego cierpienia i męki.
Nie zapominajmy o takich miejscach i tej historii. Ludzie ludziom zgotowali ten los.
Dworzec kolejowy Treblinka wydawać się mógł zwykłym, prostym, niczym nieodbiegającym od pozostałych dworców. Jednak jego historia kryję losy kilku milionów istnień straconych w obozie. Wagony pchane przez lokomotywy z całej Europy zatrzymywały się na dworcu w miejscowości Treblinka, tam skład kolejowy liczący nawet 60 wagonów, dzielono po 20. Przepinano do lokomotyw manewrowych, które pchając wagony przez bocznicę kolejową prowadziły tysiące istnień na zagładę .
Fragment wspomnień Franciszka Ząbeckiego, zawiadowcy stacji w Treblince, na temat pierwszego transportu do obozu zagłady w Treblince.
F. Ząbecki: Wspomnienia stare i nowe. Warszawa 1977, s. 38-41. :
" Dnia 22 lipca 1942 r. otrzymaliśmy na stacji Treblinka telegram, zapowiadający kursowanie pociągów wahadłowych z Warszawy do Treblinki z przesiedleńcami. Pociągi będą składać się z 60 wagonów krytych. Pociągi po rozładowaniu miały być kierowane do Warszawy. Zdumienie było ogromne. Dziwiliśmy się, co to za przesiedleńcy. Gdzie będą mieszkać i co będą robić? Wiadomość tę kojarzyliśmy z tajemniczymi budowlami w lesie.
Dnia 23 lipca w czwartek w 1942 r. w godzinach rannych wyszedł z Małkini pierwszy transport z „przesiedleńcami”. Biegnący pociąg dał znać o sobie już z daleka nie tylko dudnieniem kół po moście na Bugu, ale i gęstymi strzałami z karabinów i automatów, oddawanych przez konwojentów pociągu. Pociąg jak gad złośliwy wtoczył się na stację. Był załadowany Żydami z getta warszawskiego.
(...) Na stacji oczekiwało czterech SS-manów z nowego obozu. Jeden z nich był z psem. Przyjechali samochodem wcześniej i zaraz dopytywali się jak daleko od Treblinki znajduje się „Sonderzug mit Umsiedlern”. O wyjściu pociągu z Warszawy byli już powiadomieni. W kilka minut po SS-manach przyjechał drezyną motorową kierownik stacji opiekuńczej Sokołowa Podlaskiego Blechschmidt i jego pomocnik Teufel. Niemieccy kolejarze przyjechali, aby dopilnować sprawnego podstawienia wagonów do obozu. Na stacji oczekiwał parowóz przetokowy lżejszego typu, też w dyspozycji odgórnej. Wszystko było w szczegółach przemyślane i przygotowane.
Pociąg składał się z 60 wagonów krytych, zatłoczonych ludźmi. Byli tam starzy, młodzi, mężczyźni, kobiety, dzieci i niemowlęta w betach. Drzwi wagonów były zaryglowane, okienka okratowane drutem kolczastym. Na stopniach wagonów z jednej i drugiej strony pociągu, a nawet na dachach stało i leżało kilkunastu SS-manów z automatami gotowymi do strzału. Dzień był gorący, ludzie w wagonach mdleli. Konwojenci SS-mani z zakasanymi rękawami wyglądali jak oprawcy, którzy po wymordowaniu swych ofiar umyli zakrwawione ręce i przygotowywali je do uśmiercania nowych. Bez słowa zrozumieliśmy tragedię, ponieważ „przesiedlanie” ludzi do robót nie wymagało tak obostrzonego konwoju, tymczasem tych ludzi transportowano jak niebezpiecznych zbrodniarzy.
Po przybyciu transportu w SS-manów wstąpił jakiś szatański duch; to wyciągali pistolety, to chowali i znowu wyjmowali, jakby chcieli od razu strzelać i uśmiercać, to zbliżali się do wagonów, uciszając krzyczących i lamentujących, to znów klęli i wrzeszczeli.(...) Na wagonach widoczne były napisy kredą, określające ilość osób w wagonie, a więc: 120, 150, 180, i 200 osób. Obliczyliśmy później, że ogólna liczba osób w pociągu na pewno sięgnie około 8-10 tysięcy ludzi. „Przesiedleńcy byli niesamowicie stłoczeni w wagonach. Wszyscy musieli stać pozbawieni dostępu powietrza i możliwości załatwienia potrzeb naturalnych. Jechali jak w rozgrzanych piecach. Wysoka temperatura, brak powietrza, upał wytworzyły warunki nie do wytrzymania nawet przez zdrowe, młode i silne organizmy. Z wagonów dobywały się jęki, krzyki i płacz, wołanie o wodę, o lekarza. Słychać było i protesty: „Jak można tak nieludzko traktować ludzi? Kiedy nas wreszcie wypuszczą z wagonów?”. Przez niektóre okienka wyglądali przerażeni ludzie, pytając z nadzieją w głosie: „Czy jeszcze daleko do majątków rolnych, gdzie będziemy pracować?”
"Cała stacja wypełniła się jękiem i krzykiem kilku tysięcy ludzi. Przez okienka wyrzucano nieczystości. Z wagonów unosiła się para, mimo że dzień był upalny. Ludzie w wagonach byli porozbierani. Ludność z pobliskich chałup, a w szczególności kobiety przynosiły wodę wiadrami, podając spragnionym, zawodząc i płacząc nad ich losem. W początkach Niemcy nie reagowali na postawę ludności, byli tym zaskoczeni. Nawet Blechschmidt polecił, aby maszynista parowozu przejeżdżał po sąsiednim torze, a pomocnik, aby dawał z tendra wodę. Konwojenci SS-mani dopiero przy następnych pociągach zabronili podawania wody i zbliżania się do pociągu. Do bardziej wytrwałych w niesieniu pomocy oddawano strzały ostrzegawcze, a następnie biciem kijami i kolbami rozpędzano ich. (...) Od tego czasu podawanie wody było zabronione pod karą śmierci. (...)
Z przybyłego transportu odczepiono 20 wagonów i parowóz przetokowy zaczął spychać wagony konwojowane przez część SS-manów do obozu. Pozostałe na stacji wagony w dalszym ciągu były strzeżone przez SS-manów. Po wyładowaniu ludzi w obozie wagony powróciły na stację. To samo powtórzyło się z następnymi wagonami tego pociągu. Po powrocie pierwszych próżnych wagonów z obozu zaczęliśmy się domyślać, że jest to obóz zagłady, obóz śmierci. Wieść tę podawano sobie w tajemnicy i z przerażeniem, gdyż nikt nie chciał i nie mógł zrozumieć, że to może być prawda. Prawda była jednak oczywista. Sam słyszałem krzyki nieszczęśliwych i strzały z karabinów maszynowych dochodzące z obozu. (...)
Od dnia 23 lipca 1942 r. przybywały codziennie nowe transporty – pociągi śmierci. Było ich po trzy, cztery, a nawet pięć pełnych składów po sześćdziesiąt wagonów każdy. Transporty z Żydami nadchodziły z Warszawy, Radomia, Kielc, Włoszczowy, Sędziszowa, Częstochowy, Szydłowca, Kozienic, Sandomierza, Siedlec, Łukowa, Międzyrzeca Podlaskiego, Łochowa, Białegostoku, Grodna, z Prostek, Sokołowa Podlaskiego, Węgrowa, Sadownego, Kosowa Lackiego.
Z opowieści telewizyjnej „Ostatni świadek Treblinki” p. Samuel Willenberg mówił, że jadąc tą bocznicą, niektórzy jeńcy po raz pierwszy przejeżdżali przez las. Z jednej strony paradoks tej podróży polegał na uroku, zapachu, bliskości i piękna lasu z drugiej ostatnia podróż w większości nieświadomych swojego losu ludzi. Samuel Willenberg, ostatni ocalały z obozu zagłady w Treblince zmarł w wieku 93 lat w 2016r.
Trafiając do obozu skłamał ,że jest murarzem, ocalał dzięki uporowi i szczęśliwym trafom. Pracował przymusowo przy segregacji ubrań w obozie, uciekł w trakcie buntu jeńców, postrzelony w nogę ukrywał się w okolicznych wioskach. Z podrobioną tożsamością pojechał do Warszawy, gdzie odnalazł ojca- udającego niemowę, bo miał bardzo słaby akcent niemiecki. Brał udział w powstaniu warszawskim. Człowiek z charakterem prawdziwego wojownika,
Zdjęcia dworca i okolicy zamieszczone są w linku poniżej:
https://www.bazakolejowa.pl/index.php?dzial=stacje&id=1178&okno=galeria
Wywiad z kolejarzem Henrykiem Gawkowskim - pomocnik maszynisty
https://www.youtube.com/watch?v=WogiieEYlkc
Ocalony z obozu :
https://www.youtube.com/watch?v=LeMbr5If8i8
Odrobina historii :
http://www.gimzareby.neostrada.pl/historia_treblinka.htm
Kesz to średniej wielkości pojemnik ukryty lekko w ziemi przy pniaku.
UWAGA : Pokrywka gwintowana, odkręcaj, nie szarp.