Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
Wędrówki po Powiecie Świdnickim -01- Pałac w Wierzchowiskach - OP0E80
Magiczne miejsce ze wspaniałą historią...
Właściciel: NivilS
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 187 m n.p.m.
 Województwo: Polska > lubelskie
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Mała
Status: Zarchiwizowana
Czas: 0:19 h    Długość trasy: 0.50 km
Data ukrycia: 01-06-2008
Data utworzenia: 01-06-2008
Data opublikowania: 01-06-2008
Ostatnio zmodyfikowano: 05-03-2010
6x znaleziona
2x nieznaleziona
9 komentarze
watchers 0 obserwatorów
3 odwiedzających
1 x oceniona
Oceniona jako: b.d.
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Można zabrać dzieci  Weź coś do pisania  Miejsce historyczne  Potrzebna łopatka 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL


Prośba autora tej skrzynki do jej zdobywcy:

  • - uszanuj jej zawartość i pomyśl o gościach, którzy tu będą po Tobie
  • - pomóż zachować czystość w jej otoczeniu, jeśli znajdziesz jakieś śmieci – zabierz je ze sobą
  • - nie zostawiaj w niej nic takiego, czego nie chciałbyś znaleźć w swojej skrzynce
  • - nie okradaj skrzynki, jeśli coś zabierasz  to wzamian pozostaw coś równie wartościowego.
  •  - jedzenie, słodycze, gumy, kapsle, korki,uszkodzone zabawki, stare bilety komunikacji, stare bilety do kina, szyszki, patyki, współczesne monety obiegowe itp. to są zwykłe śmieci. Proszę nie wkładaj takich rzeczy do moich skrzynek.


 


 

 Uwaga: zabierz coś do pisania!!!

Pałac w Wierzchowiskach, świetnie odrestaurowany, zadbany i bardzo klimatyczny.

Pałacyk otoczony parkiem w którym znajdują się stawy, a wokół parku rozciągają sie pola golfowe :)

Coś dla fanów golfa, można pograć na naprawde ciekawym polu. 

Skrzyneczka mała 250 ml, schowana  płytko pod ziemią koło charakterystycznego drzewa. W okolicy jednego ze stawów. Następnych poszukiwaczy proszę o staranne ukrycie skrzynki dokładnie w tym samym miejscu.

 

Reklamówka pałacu TU!!!

 

A poniżej opowieść dziedzicach Werzchowisk:

WĘDRÓWKI PO REGIONIE

"Lamusy starych dworków i pałaców Lubelszczyzny pełne są amorów. Nie wszystkie porywy serc naszych przodków kończyły się przed ołtarzem, niektóre wieńczyła katastrofa. Prawdziwe historie oraz te przyprawione legendą to tylko drobina wielkiej historii miłości, która zaczęła się od Adama i Ewy i trwa do dziś. W wierzchowicką bramę z kordegardą wjeżdża się po pańsku. Lilka Tkaczyk jechała ze strachem. Jechała u boku Jana Koźmiana (boczna linia Kajetana, pamiętnikarza pierwszych dziesiątków XIX w.), dziedzica Wierzchowisk, zakochanego w niej po uszy.

Z pamięci kamerdynera
Lilka była warszawską girlaską czy szansonistką, dokładnie nie wiadomo, fakt, że nie miała odpowiedniego pochodzenia, a raczej wodewilową skazę. Szykował się mezalians. Kto by się więc nie denerwował przekraczając progi rezydencji, że moralny osąd tej „niewłaściwej” miłości zapadnie za chwilę w pałacowym salonie. Więc Tkaczykówna drżała nie bez powodu.
Wykrakały wrony w pałacowym parku. Matka narzeczonego pani Koźmianowa słyszeć nie chciała o ożenku syna z artystką. Dostała spazmów, bo z natury była histeryczką, ale nic to nie pomogło. Janek kochał Lilkę bardzo i z domu już nie wypuścił. Jak wspominał kamerdyner Koźmianów Bronisław Jastrzębski, w chorobie ukochanej Jan nawet nocniki po niej wynosił...
Relację Jastrzębskiego, który przed epoką Wierzchowisk usługiwał Mościckiemu, Piłsudskiemu i Kiepurze, spisał Stanisław Turski, szef Ośrodka Informacji Turystycznej w Lublinie, miłośnik i zbieracz ziemiańskich historii. Wciąż zakochany w Wierzchowiskach, które – dziś w posiadaniu znanej lubelskiej rodziny Cioczków – objeżdżał rowerem już w latach 60. Były wówczas własnością państwa, a rezydowało w niej Miejskie Przedsiębiorstwo Zieleni. Oglądam fotografie pałacu sprzed lat oraz córki Jana i Lilki – Elżbiety, osiadłej w Anglii. Przyjechała na początku lat 90. z nadzieją odzyskania majątku po rodzicach.
– Mieszkańcy Wierzchowisk witali ją jak dziedziczkę, z wielkim szacunkiem i życzliwością – opowiada Stanisław Turski.
– Ale schedy nie odzyskała. Przeszkodził m.in. brak obywatelstwa polskiego. Na szczęście Wierzchowiska trafiły w dobre ręce.

GŁÓWNA BRAMA DO PAŁACUKocia łapa
Dziś w pałacyku mieści się restauracja Pałacowa, a wrony na zabytkowych drzewach kraczą jak onegdaj. Nie ma wśród żywych Bronisława Jastrzębskiego, została na szczęście jego opowieść.
Nie dziwi sympatia Wierzchowisk dla córki dziedziców. Jan Koźmian cieszył się opinią ludzkiego paniska. Nie miał za złe chłopom nawet strajków w 1905 i 1918 roku. Kiedy któremuś z włościan padał koń, szedł ów poszkodowany do leśniczego, który sowicie płacił za stratę. Gospodarzem był Jan światłym i pracowitym. Z pszenno-buraczanych mórg potrafił wydrzeć samo złoto. Majątek nazywał złotym jabłkiem, jego samego z życzliwością przezywali Biały Jasio. A to dlatego, że był mlecznym potentatem. W oborach stała setka i więcej dziarskich i rasowych krów. W stajniach setka i więcej koni. Zbudował młyn, szkołę. Podziwiali go sąsiedzi, szanowali chłopi. On sam spełniał po prostu swój obywatelski obowiązek. We wstępie do zachowanych wspomnień z czasów ziemiańskości Koźmian pisze: „Spełniłem swoje zadanie jako rolnik, kierownik dużego warsztatu rolnego, w którego rozwój wkładałem dużo pracy i serca.”
Przystojny był, że aż lśnił – tak zapamiętali go ludzie. Często wraz z żoną objeżdżał majątek. Bo w końcu narzeczona przetrzymała matkę ukochanego, a gdy starsza pani umarła, kocia łapa mogła zostać wreszcie zalegalizowana.
Ludzkie panisko potrafiło dzielić się z innymi. Chorzy lubelskiego szpitala codziennie pili mleko od wierzchowickich krów. Nie skąpił też Jan innej pomocy ludziom.

NA STAREJ WIDOKÓWCE Jak dawniej w dworach balowano.Dar Elżbiety
Wojnę przeżył w Wierzchowiskach. Kiedy wtargnęli do pałacu Niemcy, obroniły gospodarza przed szykanami obrazy wiszące na ścianach saloniku. Przedstawiały dygnitarzy niemieckich, których dziedzic przyjmował w Wierzchowiskach, na polowaniu. Leciwy kamerdyner miał zapamiętać na nich postaci Hessa i Goeringa, ale to informacje niesprawdzone. Fakt, że reputacja Koźmiana pozostała nieposzlakowana. Po wojnie majątek skonfiskowało państwo, gospodarz zamieszkał w Warszawie. Pracował w jednej z firm samochodowych. Zmarł nagle, w 1975 roku. Pochowano go w rodzinnym grobowcu Koźmianów na cmentarzu parafialnym w Mełgwi.
– Mieszkańcy Wierzchowisk dostali od Elżbiety prezent. Spadkobierczyni rodzinnego majątku, który rozparcelowała reforma, wykupiła kawałek ziemi, aby mieszkańcy mogli tam mieć własny cmentarz – mówi Stanisław Turski.
Po wizycie Elżbiety została fotografia. Jak wyglądała jej matka, niegdyś warszawska girlaska? Jak wielką urodą lśnił jej ojciec, zwany Białym Jasiem? Nie wiadomo. Nie zachowały się rodzinne albumy. Może jakieś resztki domowego archiwum przechowuje w dalekiej Anglii Elżbieta (czy jeszcze żyje?) i jej dzieci: Ralph i Lili? Mieszkańcy Wierzchowisk widzieli wnuki Jana, jak wraz z rodzicami porządkowali grobowiec na cmentarzu w Mełgwi.

Smaki z czasów Samowara
Znów powracam do użyczonego mi przez Stanisława Turskiego fragmentu wspomnień Jana.
„Zbliża się niebawem kres mojego długiego życia, pragnę więc, póki umysł mój jest jeszcze dość sprawny, a pamięć nie całkiem zawodzi, opisać fragmenty mojego dość ciekawego i barwnego życia” – tak elegancko rozpoczyna wspomnienia starszy pan.
A potem ładną polszczyzną doprawioną niegdysiejszym smakiem anegdoty toczymy się bryczką po wiejskich gościńcach z Zaraszowa do Gałęzowa pod Bychawą, wśród pisków dzieci, poszczekiwania psa Nerona i rżenia siwych kuców – do babki Koźmianowej, nestorki rodu, kurierki z powstania styczniowego, co przypłaciła Sybirem. W Gałęzowie, rodowym gnieździe Koźmianów, gospodarzył wzorowo Jan, stryjeczny ojca Białego Jasia (wówczas kilkulatka), zwany – ze względu na tuszę, jowialny sposób bycia oraz poczucie humoru – Samowarem. On dowcipkował, a babka Koźmianowa, sybiraczka, snuła powstańcze wspomnienia.
Do Zaraszowa przyjeżdżał także inny Jan, chrzestny Jasia. Przystojniak z Wierzchowisk był wytworny i bogaty, a także wykształcony (po wydziale rolniczym w Halle). Przywoził ze sobą aromatyczną dziczyznę, która wygrywała z ciasteczkami gałęzowskiej klucznicy, zwanej Panieneczko, zapijanymi kawą z glinianych farfurek. W odstawkę szły na ten czas nawet proce, którymi Jasio wraz z rodzeństwem przeganiał podwórkowy drób. Pan na Wierzchowiskach zmarł młodo. Majątek zapisał wcześniej chrześniakowi. Dlatego tu właśnie Jan mógł przywieźć ukochaną, która na swój ślub musiała poczekać aż do śmierci. Teściowej, oczywiście."

Cytowane za:
Ewa Czerwińska
fot. EC oraz archiwum Stanisława Turskiego 

Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Obrazki/zdjęcia
pałacyk
co widzi kesz?
Tu szukaj...
Wpisy do logu: znaleziona 6x nieznaleziona 2x komentarz 9x Obrazki/zdjęcia 1x Wszystkie wpisy Galeria