Trzcińsko Zdrój to niezwykłe miasteczko w powiecie gryfińskim. Do dziś zachował się tu średniowieczny układ ulic, a główna część otoczona jest pełnym wieńcem obronnych murów, które dodatkowo zostały w całości odnowione. Wokół nich prowadzą aleje spacerowe. Pięknie jest też nad Jeziorem Miejskim, które znajduje się tuż za murami od wschodniej strony. Można tu spędzić cały dzień i przy okazji pokeszować. Z racji tego, że jest to moje rodzinne miasto postanowiłem założyć skrzynki w najciekawszych miejscach. Taka sentymentalna podróż w przeszłość. Skrzynki w mieście najlepiej jest zdobywać piechotą, urządzając sobie spacer. Auto należy zostawić na rynku przy budynku poczty. Miłego keszowania w uroczym Trzcińsku!
W pełni odnowionej i w praktycznie w całości zachowanej pętli murów obronnych jest kilka baszt i bram. Od zachodu przyjezdnych wita reprezentacyjna Brama Chojeńska. To obecna nazwa, która przyjęła się w okresie międzywojennym. Wtedy też dobudowano bezpieczne przejście dla pieszych obok, aby mógł się odbywać przez bramę ruch samochodowy. Okolice bramy/baszty w ostatnim czasie zyskały na świetności, a szczególnie Baszta Lodowa, którą zrekonstruowano w całości a znajduje się 60 metrów na południe - warto zobaczyć.
Wróćmy jednak do baszty. Kiedyś usłyszałem taką historię: po spaleniu miasta przez husytów, a następnie po epidemii, która spowodowała śmierć połowy mieszkańców, władzę nad miastem przejął margrabia Jan Kostrzyński. Było to na początku XVI wieku. Jan z zapałem wziął się za przywrócenie miastu należytej chwały. Często konno objeżdżał okolice i któregoś dnia w dąbrowie w okolicach Rosnowa ujrzał przepiękną dziewczynę siedzącą w cieniu dostojnego dębu. Owinięta w białą szatę niewiasta z ognistorudymi warkoczami spadającymi przez plecy, aż do ziemi, zlękła się młodzieńca. Na początku chciała uciekać, jednak widząc, że będzie to bezskuteczne wstała i oznajmiła mu, żeby uważał na to co powie lub zrobi. W innym przypadku ruszą na niego hordy drzew. Mówiąc te słowa tupnęła nogą a gałęzie starych dębów poruszyły się złowrogo. Jan zsiadł z konia i urzeczony niezwykłą urodą dziewki wolno podszedł do niej, nie bacząc na groźby. Onieśmielona jego zachowaniem dziewczyna zamknęła oczy i gdy już miała wykrzyczeć zaklęcie poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie miała okazji zaznać. Pocałunek młodzieńca absolutnie ją oszołomił, a gdy otworzyła oczy zobaczyła, że wtuleni w siebie pędzą konno w stronę miasta. Nie miała siły protestować, poddała się chwili. Jan bojąc się reakcji ojca postanowił skryć piękną nimfę w baszcie, lecz gdy wrócił wieczorem nikogo już nie zastał. Rozzłoszczone drzewa wydarły swoją opiekunkę. Próżno Jan szukał dziewczyny po lesie. Nie znalazł jej już nigdy. Tak to jest z driadami - nimfami opiekującymi się lasem. Mimo, że słyną z waleczności, świetnie strzelają z łuku, to jednak zdarza się, że da się je porwać. Niestety tylko na chwilę. Las upomni się o swoje. Czy historia jest prawdziwa? Nie wiem. Opowiedział mi ją kiedyś stary wędkarz nad jeziorem. Na koniec dodał, że basztę spowił bluszcz, który ma pilnować, żeby już nikt tam żadnej dziewoi nie skrył. No i faktycznie tak jest.
Kesz:
UWAGA!!! Od 17 stycznia 2015 zmiana miejsca ukrycia!!!
Mikrus magnetyczny ukryty tuż obok baszty po prawej stronie od miasta. Pierwotnie skrzynkę założyła tam DriadaK, ale ktoś ją ukradł. Za jej zgodą wykorzystujemy miejscówkę, a w ramach podziękowań dedykujemy kesza.