Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
Kaplica Świętego Jerzego - OP5FA8
Historia prawdziwa o tym, skąd miasto Wormditt smoka w herbie ma, a kaplica Świętego Jerzego pobudowana została
Właściciel: maryush
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 62 m n.p.m.
 Województwo: Polska > warmińsko-mazurskie
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Normalna
Status: Gotowa do szukania
Czas: 0:30 h    Długość trasy: b.d.
Data ukrycia: 11-01-2013
Data utworzenia: 11-01-2013
Data opublikowania: 11-01-2013
Ostatnio zmodyfikowano: 27-12-2021
24x znaleziona
2x nieznaleziona
1 komentarze
watchers 6 obserwatorów
66 odwiedzających
21 x oceniona
Oceniona jako: znakomita
6 x rekomendowana
Skrzynka rekomendowana przez: ally111 & kejpaks, kojoty, MiMPy+KBSJ, pawelko, PippiLotka, Volt71
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Można zabrać dzieci  Dostępna rowerem  Umiejscowiona na łonie natury, lasy, góry itp  Dostępna tylko pieszo 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

   Obudziło go łomotanie w drzwi. W połączeniu z łomotaniem w głowie doznanie nie należało do najprzyjemniejszych.
- Panie! Panie!
- Zgiń, przepadnij!
- Ale wójt! Wójt prosi w ważnej sprawie!
- Niech się chędoży!
- Ale to nie przystoi! Sprawa ważna, panie! SMOK!
- Coś powiedział?!
- Smok, panie, poczwara piekielna, gadzina straszna spod ziemi wylazła! Wójt wzywa, radzić trzeba, ubić, ludzi ratować!
- Zamknij się i przestań łomotać, do kroćset, łajzo jedna knutem miękkim robiona! A wójtowi powiedz, że przyjdę, przyjdę. Może nawet dziś jeszcze.

 

  Smok. Akurat. Bzdury i bajędy. Smoki przecież nie istnieją. A przynajmniej już nie istnieją. A przynajmniej nikt ich nie widział od setek lat. Tylko cóż to jest sto lat dla takiej gadziny? E tam, pewnie jakiś pijaczek widział nietoperza, albo jaszczurkę i głupot nagadał. Ależ łeb pęka! A tu jeszcze ten oszołom przyjedzie i w drzwi wali i mordę drze. Czekaj bratku, niech no się tylko ogarnę , już ja cię urządzę, jeszcze mi cienko zaśpiewasz. Nauczysz się budzić skacowanego człowieka.
Ale jeśli ma być z tego jakiś pieniądz to i jaszczurkę, i wiewiórkę można upolować. Coś jeść trzeba. I przede wszystkim - pić coś trzeba.

 

  Wstał, obmył się w cebrzyku, ubrał kubrak, nogawice, buty, przypasał miecz i wyszedł. Od tygodnia zajmował pokój na piętrze karczmy. Tak długo, bo jadło było blisko, napitek też, a karaluchów wcale nie więcej niż gdzie indziej. No i dom uciech mamuśki Helgi był niedaleko.
Człowiek od wójta czekał na dole. Widać rzeczywiście sprawa ważna, skoro kazali mu nie wracać samemu. Na widok schodzacego po schodach skłonił się nisko, ale nie spuszczał z oka miecza i jego właściciela.
- No, to gdzie ta gadzina?
- W pieczarze panie, w jaskinii co to się była otwarła...
- Pytam gdzie ta gadzina co mnie śmiała obudzić przed południem!
- Panie, miej litość, wójt kazali, przebaczenia błagam, ale smok, panie, smok, poczwara...
- Dośc, powtarzać sie zaczynasz łazęgo. Tyś smoka na oczy widział w życiu! Chyba w swoim nocniku, suczy synu! Ale niech tam, gdzie ten wasz wójt, prowadź.
- U siebie, znaczy się. Już prowadzę, panie.

 

  Wójt Strode siedział w komnacie, która najwyraźniej służyła mu za gabinet, jadalnię i miejsce do uprawiania opojstwa z kolegami radnymi. I pewnie do obłapaiania dziewek. Za biurko służył tu tęgi dębowy stół z krzesłami wokoło.
- Witam, witam panie wiedźmin. Dziękuję za przybycie i przepraszam że tak rano, widzę żeście noc mieli... zajętą?
- Witajcie wójcie. Moja noc to nie wasza sprawa, ale że mnie tu widzicie tak rano jest tylko zasługą tego, że ciekawość moja przypadkiem dzisiaj była nieodparta. Ciekawość, co to na umysł padło władzy ludowej w tej zacznej mieścinie, że o smokach plecie.
- Ech, gdybyż to tylko plotki były. Nie boczcie się panie wiedźmin, sprawa jest poważna. Trupy są.
- A bo to trupów nigdy u was nie było? Choćby na tym weselu co zeszłego roku mieliśta - ilu tam, dwóch, trzech się kosami pożeniło?
- Czterech.
- No, i co, od razu żeśta wołali, że smok albo inkszy wilkołak? A może diabeł w swej własnej śmierdzącej osobie przybył i ludzi pozarzynał?
- Mistrzu, nie dworujcie sobie ze śmierci. Co ludzka sprawa to ludzka, jak się chłopy powadzą i wzajem porżną to jedna sprawa, ale jak trupa żmij latający ucapi to inksza inkszość jest.
- Wójcie, ja sobie ze śmierci nie dworuję i wy mnie tu w taką szufladke nie wkładajcie, bo nie wasza to rzecz jakie ja z czarną panią mam układy. Ja ubaw mam z waszej wioskowej głupoty i zabobonu! Smok, ha! Czyście smoka kiedy widzieli?  No pewno że nie, bo smoków nie ma! Trupy powiadacie? Nieludzko zaszlachtowane? A nie macie tu psów bezpańskich? A wilcy w lasach u Was nie biegają?
- Panie wiedźmin, chodźcie ze mną, coś wam pokażę. Sami osądzicie.

 

  Poszli do stodoły. Już od progu woń martwego ciała biła po nozdrzach. Wójt podszedł do kąta i zdjął brudną szmatę z leżacego na klepisku trupa.
- Oż ty w ząbek czesany....
- Właśnie.
- Panie wójt, co to ma być?
- Trup.
- To widzę! Ale coście go tak... poskładali?
- To nie my. To smok.
- Skończcie z tym smokiem!
- Jak nie smok, to co? Co ma takie szpony? Co ma taką siłę, żeby dorosłego chłopa tak ścisnać, żeby mu się nogi za uszy zawineły, i wpół złamać jak słomkę żyta, hę?!  A to, to co, jak nie ślady zębów? Może grabi? A widział kto takie grabie, co by z łokciowych sztyletów zrobione były??
- Już, już, uspokójcie się, dyć widzę...
- No to powiedzcie mi, panie wiedźmin, kto to zrobił jak nie smok?
- Nie wiem. Może niedźwiedź?
- Niedźwiedź powiadacie? A widzieliście kiedy latającego niedźwiedzia, a?
- Co? Jak to latającego?
- Ano. Bo tylko latający niedźwiedź mógłby tego tu biedaka rzucić tam, gdzieśmy go znaleźli - na dachu stajni.
- Wiecie co, wójcie? Dajcie no tę butelkę, coście ją wzięli ze sobą. Napić się muszę...

 

  Siedzieli w karczmie. Karczmarz dał im spokojny kąt, gdzie nikt miał im nie przeszkadzać i kazał dziewce przynieść po kuflu piwa. I jeszcze duży dzban, bo kufle, mimo że litrowe bardzo szybko się opróżniły.
- Dobra wójcie, opowiadajcie.
- Nu, Reka był dobry chłop, wcale nie taki połamaniec jakoście go dzisiaj widzieli...
- Nie o tym, zakuta pało! O tym stworze gadajcie! Widział go kto, słyszał?!
- Widzieć to może i nie widział. A może i widział...
- Jaśniej jeśli łaska.
- No bo jest taki jeden, żebrak znaczy. Taki głupek wioskowy. I on to mówił że widział nocą wielkiego ptaka na niebie i że ptak coś niósł w szponach. Ale nikt mu wiary nie dawał. Potem chłopom owce pogineli. A staremu Gomule nawet krowa.
- A ten truposz? Reka mu było, tak?
- Tak się zwie. Zwał znaczy. Parobek u Gomuły. Kawał chłopa był, a sami widzieliście, że jak lalka szmaciana...
- Wystarczy. Pytam o ten dach.
- Ano, na dachu go rano ludziska znaleźli. Sam tam nie wlazł żeby się zabić, nie? Zwierz żaden znany też dla zabawy ludzkiego trupa na dachy nie nosi. Musi smok go z nieba upuścił.
- Dobra wójcie, załóżmy że smok. A niby dlaczego nie wywern albo upiór?
- Kawerna.
- Że jak?
- No jaskinia, leże jego smocze znaczy. Jest taka pod wzgórzem, tam gdzie mielim nowy ratusz budować. No i przy tej jaskini ślady znaleźlim. Krew. Kości. A czy upiory po jaskiniach mieszkają?
- No nie, na cmentarzach. A wywern? Dyć to też jaszczur paskudny, może to wywern?
- Nie, panie wiedźmin, ja wywerna widział za smyka, jak dziadek świętej pamięci pogonił łachudrę bo mu kurczaki rabował. Wywerny są może i jaszczury, może i wredne jak moja baba, ale nie rosną większe niźli pies duży, albo dwa. Tak tatko powiadał, a on się zna, bo z dziadkiem byli kiedyś u czarownika o sposoby na to plugastwo pytać i on im opowiedział.
- No niby racja, wójcie, niby racja. Fakt to, nie widziano większego wywerna od cielaka. Chyba, że ten wasz stwór to jakiś upasiony i wyrosły wywern, taki wywern-goliat?
- Ja tam, panie wiedźmin, nie jestem uczony. Wywern, smok, czy inkszy paskud, mnie obchodzi, żeby ludzie nie ginęli i bydło. Pan jesteś od potworów znania i zabijania.
- Tak powiadają. Ale powiadają też co innego - że robota kosztuje.
- Mamy pieniądze.
- Z góry.
- Ale zabijecie go?
- Wyjaśnijmy sobie coś panie wójt. Wywern to moja rzecz. Wywern będzie was kosztował dwieście dukatów.
- ILE?!
- Słyszeliście, głusi nie jesteście, wiec mnie nie drażnijcie. Ale smok... Smok to jak sami mawiacie, inksza inkszość. Smok jest... smokami się nie zajmuję.
- Ale jak to?!
- Zwyczajnie. Smok to mit, legenda. A legend się nie zabija.
- Ale ta TFU, legenda, ona zabija!
- Możliwe. A mnie się nie uśmiecha być zabitym. Bo widzicie, wójcie, smok to nie tylko zęby, pazury i wredny charakter. Smok, taki prawdziwy smok, to przede wszystkim magia.
- Matko boska i Józefie, jaka magia, co wy mi tu...
- Ano, wójcie, magia. A na magię jeden skacowany wiedźmin to jednak odrobinkę za mało.
- Znaczy boicie się, tak?
- Wiecie wójcie, gdzie jest najwięcej bohaterów? Na cmentarzach.
- Ale to co my mamy robić?
- Zebrać dwieście dukatów. Bo ja nadal myślę, i módlcie się żebym miał rację, że to nie żaden smok, tylko wyrośnięta wywerna.
- A jeśli nie?
- Jeśli nie... to ja bym na waszym miejscu raczej nie budował tego ratusza na tym wzgórzu z pieczarą. Rozumiecie, niezbyt mili sąsiedzi...

 

 

 

  Miecz, rękawice, lekka kolczuga, pas ze sztyletami. Do tego eliksiry i dwa bandaże. Oby się nie przydały. Cóż, raz kozie zdychać pisano.

 

  Następnego dnia koło południa ludzie widzieli jak człowiek z mieczem szedł w kierunku pieczary. Nikt go nie zatrzymywał, nikt nie próbował zagadnąć.

 

  Jaskinia była ciemną mokrą norą. Przy wejściu faktycznie leżało trochę kości, ale wygladały na zwierzece. Zapaliwszy pochodnię wszedł do środka, nasłuchując uważnie. Dać jaszczurce wskoczyć sobie na plecy nie jest najlepszym pomysłem. Zwłaszcza jeśli jaszczurka ma 10 łokci w kłębie.
Posuwał się powoli naprzód, trzymając miecz w pogotowiu. Pochodnią oświetlał sobie drogę. Jaskinia prowadziła coraz głebiej i głebiej. Nagle coś zerwało się z wrzaskiem nad głową, tak że idący aż podskoczył. -
- Ożeż ty czochrany w zadek! Nietoperze! No ładnie, umrzeć na zawał wystraszywszy się nietoperza! Za stary już jestem na to , za stary...
Uspokoił oddech i podjął marsz wgłąb pieczary. Krok za krokiem, stopa za stopą. Powoli, po cichu. Miecz i pochodnia. Jeśli to wywern to nie da się zaskoczyć. Ale jeśli to smok... Nie, bzdura, smoki nie istnieją. Nie?..

 

  Głos który nagle zabrzmiał w ciemnościach był niczym pomruk burzy, niczym narastające uderzenie gromu. Człowiek z mieczem ledwie zrozumiał słowa, bardziej wyharczane niż wypowiedziane. Na pewno nie pochodziły z ludzkiego gardła.

- A któż to zawitał w moje skromne progi?
- AAAAAAA!!!!!
- Dziwne to imię, zaiste, nawet jak na człowieka. Boś jest człowiekiem, mój drogi gościu?
- Ja, ja, ja,....
- Niemiec? Czy jąkała?
- Ktoś ty?! Coś ty?! Pokaż się!
- Spokojnie, mein freund, na to jeszcze przyjdzie pora. Poza tym, grzeczność nakazuje żeby to gość się przedstawił pierwszy.
- Pokaż się albo klnę się na dekolt księżnej Kunegundy, poczęstuję cię mieczem.
- Ciekawe, ciekawe. Musisz mi kiedyś opowiedzieć o tym dekolcie, ale w kwestii częstowania - powiedz mi mój drogi, jak zamierzasz częstować kogoś kogo nie widzisz?
- Kim jesteś, u diabła?!
- Jestem u siebie, nie u diabła, złociutki.
- Jesteś duchem? Upiorem?
- Czasem myślę o sobie że jestem upiornie uduchowiony, ale to chyba nie to samo? Więc jak?
- Co jak?
- Jak cię zwą, mój drogi gościu?
- Georg. Wiedźmin.
- Wiedźmin powiadasz? I czego tu szukasz wiedźminie? Duchów?
- Stwora co wieśniaków zabija. No, jednego wieśniaka.
- Jednego wieśniaka... A nie dostał przypadkiem sztachetą za mocno?
- Też tak myś... ej! co mnie tutaj zagaduje! Jeszcze raz pytam, ktoś ty?!
- Powiedzmy żem jest wytworem twojej wyobraźni, Georgu wiedźminie.
- O nie! Piłem, ale nie aż tyle, żeby mi się takie rzeczy zdawały.
- Nie to miałem na myśli, mój drogi Georgu. Jestem wytworem wyobraźni, bo wedle oficjalnego mniemania nie istnieję.
- Nie rozumiem...
- Bo widzisz, mój drogi Georgu wiedźminie, smoki, takie jak ja, są uważane od dawna za nieistniejące.

 

  Zanim człowiek zdążył zrozumieć to co właśnie usłyszał, z ciemności wyskoczył na niego potężny kształt i powalił na ziemię. W ostatniej chwili Georg zobaczył przed sobą rząd zębów, kazdy dlugi na stopę i ogromne czerwone ślepia. W następnej chwili leżał przygwożdżony do kamienistej podłogi jaskini potężnymi łapami uzbrojonymi w długie szpony i ciężarem pokrytego łuskami cielska. Krzyk przerażenia zamarł mu w ustach. Ledwie pojmował że z paszczy, która zawisła przed jego wykrzywioną w grymasie strachu twarzą, wydobywa się głos.
 - Cóż powiesz mój drogi Georgu, czyż wyobraźnia nie potrafi być czasem aż nadto... powalająca?
 - Jezusmariawszyscyświęcimatkoboskazaniołami...
 - Bredzisz mój drogi i bardzo niewyraźnie coś mamroczesz. Uspokój się, ładnie proszę.
 - Smoooook.....
 - Nie inaczej.
 - Gadający...
 - Oj tam, oj tam, nie róbmy afery, w końcu ty, mój drogi Georgu też potrafisz mówić, a czy ja robię z tego powodu wielkie halo?
 - Zjesz mnie?
 - W tym zapoconym kubraku? a fuj!
 - Nie zjadaj, błagam...
 - Spokojnie, nie mam zamiaru. Na razie. Wy ludzie smakujecie jak kurczak. A ja wolę dziczyznę. Ale zjedzenie a zabicie to dwie różne sprawy...
- Nie zabijaj!...
- Hola, hola, czy to nie za dużo próśb jak na naszą pierwszą randkę?
 - Ja nic złego...
 - Nie? A ten tu mieczyk, to do dłubania w zębach przyniosłeś? Czy jako laska do podpierania ci służył?
 - ja na wywernę..
 - No i wreszcie do czegoś dochodzimy. Po pierwsze, zadnej wywerny tu nie ma. Ja jestem. Smok. Po drugie, ten wieśniak. To był wypadek. Sam się poślizgnął, upadł i skręcił kark.
 - No jasne...
 - Słuchaj no kochanieńki, było jak mówię. Łaził po nocy, pijany, próbował się chyba wysrać pod moją jaskinią, a że uważam takie zachowanie za wielce niekulturalne, że o higienie nie wspomnę, to chciałem go upomnieć. Ale zanim się odezwałem, ten biedak tak się wystraszył mojego widoku, że próbował uciekać. A że niełatwo jest przebierać nogami z opuszczonymi gaciami i to biegnąc z górki, w środku nocy, to się ten wasz osrajmajtek wywrócił, na kamieniach kark skręcił i tyle. Widać z tym szczęściem pijanych w sztok to nie do końca jest prawda...
- A te rany, złamania? A na dach stodoły to sam się pośmiertnie wdrapał?
 - Nie, no tak to nie... Jak zobaczylem że ducha wyzionął to wziąłem truchło i chciałem je gdzieś wynieść. Żeby nie było na mnie, bo jak ludzie znajdą go przy mojej jaskini to byłaby przykra sprawa. To wziąłem trupa i poleciałem do lasu. Pewnie trochę go drapnłałem, bo wiesz, mój drogi, smoki raczej do nawlekania igieł się nie nadają. A zresztą jemu już i tak wszystko jedno, przecież już nei żył. No i lece, lecę i nagle jak mnie na kichanie nie weźmie! A jak sobie kichnąłem to mnie ten wieśniak z łap się był wysmyknął i tylem go widział. To pewnie przez tę wilgoć.
 - Wilgoć?
 - No to kichanie. Przez wilgoć tutaj, nie czujesz?
 - Prawdę mówiąc...
 - No nie gadaj, przecież lezysz na mokrej skale. Jeszcze wilka dostaniesz, mój drogi.
 - Trochę ciężko mi wstać, tak ze smokiem leżącym na mnie...
- A przepraszam, faktycznie. Dobrze złociutki, puszczę Cię, sobie grzecznie wstaniesz, ale żadnych głupot nie wyczyniaj. Bo sam wiesz jak się kończy takie bieganie po ciemku, można sobie to i owo skręcić, dopiero co jeden taki...
 - Będę spokojny. I tak wiem ze mi się to wszystko tylko śni.
 -  A to już jak sobie stryjenka życzy, niech będzie póki co, ze to sen. A co dalej sobie waszmość raczysz wyśnić dalej?
 - Nic, wstaje i idę do domu się obudzić.
  - Ot spryciula jaka! Nie tak prędko mój drogi. Bo widzisz, przypuśćmy że to jednak nie jest sen. A w nie-śnie smok wcale nie potrzebuje żeby po okolicy biegał wiedźmin wołając wokoło że smoka widział i że ów tam pod górka siedzi w jamie. Bo a nuż któremuś kmiotkowi się zamarzy bohaterem ludowym zostać, skrzyknie koleżków z widłami i przyjdą mi tu kosci rachować. Nie żeby im się to udało, ale jednak to upierdliwe może być.
 - To co teraz będzie?
 - Nic, tak samo. Albo lepiej.
 - Znaczy mam tu siedzieć?
 - A bo ci tu źle?
 - No wiesz, ta wilgoć...
 - Ty Georg nie bądź nagle taki delikates. Żeś wlazł w norę sam to i teraz nie narzekaj.
 - I długo tak mamy siedzieć?
- Aż czegoś nie wymyślimy.
 - Bo wiesz smoku, jak nie wrócę to wójt pomyśli że faktycznie jakaś gadzina, o pardomsik!, jakiś smok tutaj siedzi, i faktycznie możesz mieć gości z widłami.
 - Sugestie?
 - Lubisz tę norę?
 - No, słońce ty moje, jakby wójt się dowiedział jak ty jego ukochane miasteczko nazywasz...
 - Nie miasto! O tej tu, jaskini mowię. Bo coś mi się smoku, o uszy obilo że na wilgoć narzekasz?
 - Ach to. No, nie jest to dno jeziora, ale rzeczywiście, trochę ciągnie po plerach. A co?
 - A bo wiesz, jest tyle pięknych miejsc na świecie...
 - I ja mam się niby w te piękne miejsca wynieść, tak?
 - Skoro tutaj nastapiła dekonspiracja...
 - Ile?
 - Co ile?
 - Ile ci zapłacą?
 - Kto?
 - Georg, ja cię proszę, skończ błaznować. Ile ci wójt zapłaci za tę misję-eksmisję?
 - Stówę.
 - Georg, Georg, kłamać to ty nie potrafisz.
 - No dobra, dwie. Powaga.
 - Chcę połowę.
 - I wyniesiesz się?
 - Nie. Zabijesz mnie.
 - HĘ?! Jak to?!
 - Słuchaj, mój ty wiedźmiński pogromco plugastwa wszelakiego, zrobimy tak...

 

  Ryk był potworny i wyrwał z nocnego snu wszystkich mieszkańców miasteczka. Gdy wybiegli przed swoje domostwa zobaczyli na szczycie wzgórza coś, o czym opowiadano potem jeszcze przez wiele pokoleń. Nad wejściem do pieczary siedział olbrzymi smok, ryczący i plujący ogniem, a wokoło biegał wiedźmin wymachując mieczem i zwinnie uskakując przed płomieniami. Ludzie patrzyli oniemieli. Walka, niczym zabójczy balet siała w ich sercach grozę za każdym razem gdy smok przypuszczał atak, i żar nadziei gdy człowiekowi udawało się w ostatniej chwili wykonać zwinny unik i wyprowadzić kontrę. Niejeden raz uzbrojona w ostre niczym sztylety szpony łapa smoka minęła o cal głowę wiedźmina i nie raz jeden wiedźmińska stal przecięła powietrze w miejcu gdzie jeszcze mgnienie oka wcześniej był smoczy ogon lub szyja. Wreszcie człowiek zwijajac się w niemalże nieuchwytnym dla wzroku piruecie  minął wystrzelone mu na spotkanie pazury i wraził swój miecz pod smocze skrzydło. Gad zaryczał tak głośno, że zgromadzeni ludzie poupadali na ziemię trzymajć się oburącz za boleśnie ugodzone uszy. Ostatkiem sił smok ciężko wzbił się do lotu, okrążył wgórze i zgromadzony na nim tłum i zataczając się poleciał w stronę widniejącego w oddali lasu. Wiedźmin padł wpółżywy na ziemię.

 

 

 

  Wójt nie ukrywał swego zadowolenia. Siedzieli z wiedźminem przy stole suto zastawionym jadłem i napitkiem w karczmie pełnej gwaru. Co chwila ktoś wznosił okrzyki na cześć "rycerskiego wybawiciela", "mistrza Georga", "najodważniejszego zabójcy smoków" czy po prostu "bohatera, co ubił poczwarę".
- No, panie wiedźmin, toś mnie pan zaskoczył. Myślałem że na smoki nie polujecie?
- Powiedzmy że was polubiłem wójcie i tak jakoś postanowiłem was wybawić od tego kłopotu.
- Wdzięczniśmy wam bardzo mistrzu, ja i całe miasto. Ba, okolica całe też! Ale powiedzcie, na pewno gadzina ubita?
- Tak, pewnym ze wasz problem jest rozwiazany.
- Radem to słyszeć. A tu obiecane sto pięćdziesiąt dukatów.
-Obiecane dwieście dukatów.
-A tak, dwieście, naturalnie.
-Plus pięćdziesiąt.
-Plus.. co? A za co?!
-Dwieście było za wywerna, smok kosztuje dodatkowe pięćdziesiąt.
-Twardo się targujecie, mistrzu. Ale co tam, miasto bezpieczne, a z nim i mój urząd, macie tu swoje dodatkowe pięćdziesiąt. Jakoś to się wpisze w księgi. Wydatki nadzwyczajne czy coś.
-Poradzicie sobie wójcie. A na mnie już czas.
-Bywajcie więc w zdrowiu mistrzu Georg!
-I wy bywajcie mości wójcie.

 

  Widok z skarpy był całkiem przyjemny. W dole leniwie toczyły się wody rzeki meandrując, jakby za nic w świecie nie chciały nigdy nigdzie dopłynąć. Ptaki śpiewały. Kwiaty pachły.
Wiedźmin siedział na zwalonym pniu drzewa. Smok przysiadł nieopodal na tylnych łapach.
- Czemuś taki markotny, mój drogi wiedźminie? Kasa się zgadza, a chwała zabójcy smoka powinna cię opromieniać.
-Eee tam.
- No Georg, co cię gniecie?
- Prawdopodobnie okazało się, że mam sumienie. A wziąłem pieniądze za zabicie smoka, którego nei zabiłem.
- Mylisz się, mein herr. Wziąłeś pieniądze za rozwiązanie problemu miasta, którym to problemem był smok. I z tego się wywiązałeś wzorowo i ekologicznie, nawet smoczego trupa nie musieli sprzątać. Ale skoro już mowa o pieniądzach, czy nie masz przypadkiem czegoś dla mnie?
- Łap, tu jest twoja stówa. Plus piećdziesiąt premii, może ci się przydać w podróży. Wytargowałem od Strodego.
- No niech skonam, uczciwy wiedźmin! Powinni cię w cyrku pokazywać!
- Przestań się szczerzyć, bo się rozmyślę. A własciwie to na co ci to złoto, przecież do karczmy na piwo i dziewki nie pójdziesz, nie?
- To dla zdrowia. Okłady ze złotych monet dobrze robią na nerki.
- Bujasz. Ale jak nie chcesz to nie mów, ostatecznie nie moja sprawa po co smokom złoto.
- Się nie unoś Georg. Sam nie wiem, tak mamy i tyle. A myślisz że wy ludzie jesteście inni? Jak masz tysiąc dukatów to nie chcesz mieć jeszcze tysiąc? A jak masz już dwa, to nie chcesz mieć jeszcze dwóch?
- Rzeczywiście, masz rację. Może wcale się tak od siebie nie różnimy. A przy okazji, Jerzy.
- Co "Jerzy"?
- Jerzy, nie Georg. Naprawdę mam na imię Jerzy, a Georg to pseudonim artystyczny, takie imię do pracy. Wiesz, wiedźmini na "gie" są lepiej postrzegani na rynku. W sumie nie wiem dlaczego, zabobon pewnie jakiś.
- Jerzy, Jerzy... całkiem ładne. A coś dalej jest?
- Nazwisko? Nie, wychowałem się w sierocińcu, nie znałem rodziców, ni nazwiska.
- To jak na ciebie wołali w dzieciństwie? Po prostu Jurek?
- Najcześciej to gnojku albo psubracie. Ale czasem święty.
- A co, nie miałeś smiałości do dziewczyn?
- Dowcipny smok, proszę, proszę. Nie, ten święty to ze szkoły. Szefowa z bidula posłała nas do garncarza na nauki, żebysmy jakiś fach mieli, żeby darmozjadów nie trzymać.
-No i?
- No i mnie nijak te garnki się lepić nie chciały. No i przezwisko przylgneło, jak krowi placek do buta.
- Jurek Święty. Rzeczywiście, wiedźmina o takim imieniu to by się nawet kulawu utopiec nie przestraszył.
- Jak komuś opowiesz to cię zabiję. Tym razem naprawdę.
- Spokojna głowa, nie chcę być powodem twojej śmierci głodowej, święty wiedźminie.
- Co ty masz dzisiaj taki dobry humor, co? Właśnie się dałeś wyeksmitować, a rechoczesz jak żaba.
- Bo wpadło sto dukatów a i tak miałem opuscić tę przepiękną okolicę. Wilgoć, pamiętasz? W kościach mnie łupie, więc wybierałem się na południe, w jakieś cieplejsze rejony.
- Słoneczna Italia?
- Słabo znam włoski. A zresztą, nie pytaj, bo nie wiem, zastanowię się po drodze. A komu w drogę temu ciżemki, jak to mówią. Bywaj w zdrowiu Jerzy, wiedźminie co to smoków nie ubija!
- Bywaj w zdrowiu i ty, smoku co to wiedźminów nie zjada! - zawołał człowiek za odlatującym na południe smokiem.

 

  Nowy ratusz wybudowano na wzgórzu z pustą już pieczarą. Na pamiątkę zwycięstwa rycerza nad smokiem miasto przybrało miano Wormditt, a jako swój herb przyjęło leżacego, pobitego uskrzydlonego gada.
Następnego roku mieszkańców Wormditt doszły słuchy, jakoby w odległym mieście na południowych rubieżach królestwa objawił się smok, który także zamieszkał w pieczarze pod wzgórzem. Miasto zwało się grodem Kraka od imienia panującego tam władcy.

 

  Wiele lat później, w miejscu gdzie wiedźmin rozmawiał ze smokiem po raz ostatni, zbudowano kapliczkę na cześć Jerzego, co smoka pokonał. Świętego Jerzego.
Smoki to jednak straszne pleciugi.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

 

 Skrzynka założona na okoliczność siedemsetlecia nadania praw miejskich Ornecie, zwanej w czasach Jerzego i smoka Wormditt.

 

 
Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Wpisy do logu: znaleziona 24x nieznaleziona 2x komentarz 1x Obrazki/zdjęcia 1x Wszystkie wpisy Galeria