Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
O supraskich sosnach - OP5498
Legendy białostockie Krzysztofa Szubzdy - bonus
Właściciel: mieszko
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 157 m n.p.m.
 Województwo: Polska > podlaskie
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Mała
Status: Zarchiwizowana
Data ukrycia: 13-07-2012
Data utworzenia: 13-07-2012
Data opublikowania: 13-07-2012
Ostatnio zmodyfikowano: 08-05-2013
13x znaleziona
2x nieznaleziona
2 komentarze
watchers 2 obserwatorów
5 odwiedzających
6 x oceniona
Oceniona jako: dobra
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Można zabrać dzieci  Dostępna rowerem  Miejsce historyczne 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL
Legendy białostockie to zbiór nieprawdziwych, przerysowanych i wyssanych z palaca historyj wymyślonych i spisanych przez białostockiego satyryka, Krzysztofa Szubzdę. Zerwał się on pewnego dnia z łoża i stwierdził:

"Białystok cierpiał i wciąż cierpi na brak prawdziwych legend. Wydawał się mało klimatyczny, więc pomyślałem, że im szybciej wymyślimy legendy, tym szybciej będzie tutaj klimatycznie. Przykładowo – krzywa wieża sama w sobie jest brzydka, bo wszystko co krzywe jest brzydkie. Natomiast kiedy dorobi się do tego legendę, fajną otoczkę, ta sama krzywa rzecz może stać się atrakcją. Doskonale zdają sobie z tego sprawę mieszkańcy Pizy." 

    Dlatego też z dumą prezentuję legendy pana Krzysztofa i mam nadzieję, że przysporzą one naszemu miastu (oraz regionowi;) coraz więcej fanów, turystów i wielbicieli. 


LEGENDA O WINCENTYM, KARAKULE I SUPRASKICH SOSNACH

 

W starym młynie na drodze do Supraśla mieszkał młynarz Wincenty. Okrutnie nieszczęśliwie był się Wincenty ożenił z niemłoda już panną Karakułą. Jak do tego ożenku przyszło wytłumaczyć dziś nie sposób. Zdaje się, że i sam Wincenty dokładnie tego nie wiedział. Karakuła nie dość, że była brzydka, to jeszcze wielce paskudnego charakteru. Spojrzenie miała żmijowe, dziwne obyczaje i nieludzkie pomysły. Przez to niektórzy nawet twierdzili, że jest strzygą. Czy jednak była nią w rzeczy samej, tego również nie podobna dziś dociec.

 

Już w kilka lat po ślubie zapragnęła by Wincenty mełł we młynie dyniowe ziarna, które mieszała z czarnym bobem na pokarm dla wron. Żywiła też powidłami wilki, kuny i wydry. W domu trzymała chorą wronę z połamanym skrzydłem, którą karmiła boczkiem i pajęczynami. Czy jest to zwyczajne zachowanie? To już wedle własnego rozeznania oceniać trzeba. Zgodzi się jednak mój zacny czytelnik, że Karakułowa konduita odbiegała nieco od ogólnego, że tak się wyrażę, pionu. Wincenty znosił te wszystkie wymysły w cierpliwości i wyrozumiałości godnej świątobliwego męża. Nawet kiedy do izby przyniosła trzy młode ryjówki z zamiarem ich wychowania, nawet kiedy na ich dachu uwiły sobie gniazdo czarne bociany i nawet kiedy Karakuła przyozdobiła się w wianek z dzwoneczników, piołunu i miodunki i paradowała w nim po okolicy. Wszystko to, jakeśmy już rzekli, znosił Wincenty w spokoju.

 

Jednego razu zażądała by Wincenty wydobył dla niej krwawy migmatyt zakopany rzekomo w lesie koło Ogrodniczek. Tłumaczył jej Wincenty, że to niepoważne zajęcie, że nijakiego krawego migmatytu w lesie onym nikt nie zakopywał więc i odkopywać czego nie ma. Wykładał jej rzecz po trzykroć dziennie wprost i wspak i na rozmaite sposoby. Na nic się to jednak zdało, bo Karakuła uparta była i zawzięta.

 

Wziął więc Wincenty sztychówkę i poszedł we wskazane miejsce. Kopał siedem tygodni. Rów rozrył głęboki na kilkanaście sążni głęboki, na pół wiorsty długi i niemal tak samo szeroki, a nijakiego migmatytu, ni krwawego, nie zielonego, ni nawet zwykłego w nim nie znalazł. Karakuła kazała jednak kopać dalej i biedny Wincenty rył, jako mu przykazano. Jednakowoż po dwóch miesiącach kopania, a było to właśnie Zielonok, poszedł chłop na skargę do księdza proboszcza. Wyjawił mu nieco szczegółów ich osobliwego pożycia. Zeznał, że w tym utrapieniu stracił ochotę na dalsze życie i chętnie by już na tamten świat poszedł. Odżegnywał proboszcz jego fatalne myśli, dawał pouczenia, zaklinał i prosił o wytrwałość, ze swej strony wsparcie modlitewne obiecując.

 

Jednakże do domu wracał Wincenty tak samo zły i struty jako był przedtem. Wieczór pachniał kaliną, pasterze grali na wiednikach i szykowali bydło na nocny wypas, wszędy była radość i przygotowania, tylko jeden Wincenty szedł z chmurną miną. Wracając do izby wziął ze stodoły mocną wierówkę i razem z niewielkim zydelkiem odstawił do sieni. A gdy nastał ranek ruszył z onym ekwipunkiem do lasu, w swą ostatnią drogę. Lecz skoro tylko las z dala obaczył zdziwił się okrutnie niezwykłym widokiem sosen. Wszystkie od najniższej po najwyższą i od najmłodszej po najbardziej sędziwą świeciły łysymi pniami. Na samym tylko szczycie chybotały niewielkie korony.

 

Zrazu oniemiały Wincenty nie wiedział jak rzecz tłumaczyć. Z czasem jednak zaczęło mu do głowy przychodzić niejakie wytłumaczenie, o którym aż strachał się myśleć. Zawrócił prędko do wsi i pobiegł na plebanię. Proboszcz usłyszawszy o zdarzeniu, uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł:

- Ot widzisz, że nie tylko ja, Pan Bóg, ale i nasze sosny są innego zdania. Wracaj do domu, a kiedy nie masz radości ze swej żony ciesz się innym szczęściem, jako pięknym dniem, dobrym urodzajem, smakiem świeżo zmielonej mąki. I nie pokładajcie drogi Wincenty ufności w człowieku, bo ten łatwo zawieść może.

 

Wincenty ucałował proboszcza w rękę i raz jeszcze ruszył do lasu, ale już nie z zamiarem by się z życiem rozstawać, tylko by nim się zachwycać. To również i dla Ciebie, mój czytelniku, zacne pouczenie. Wybierz się jeszcze dziś do naszej puszczy, zachwyć się pięknem naszej przyrody, obacz w Ogrodniczkach rozległy dół, do dziś po pracach Wincentowych nie zasypany, wstąp koniecznie do lasu, a może Ci nasze supraskie sosny jeszcze jaką inna historię zaszumią.




Skrzynka schowana jest przy jednej ze słynnych supraskich sosen. Drzewo stało w tym miejscu przez 200 lat - aż do 2009 roku kiedy uległo naporowi czasu.
Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.
Obszary ochrony przyrody
Prawdopodobnie skrzynka znajduje się na obszarze NATURA 2000 :
Ostoja Knyszynska  -  PLH200006
natura2000
Obrazki/zdjęcia
Sosna dziś
Kesz z drugiej strony